poniedziałek, 4 marca 2013

Kazbegi


Całą czwórką nadal bawimy w Tbilisi, troszkę inaczej niż to pierwotnie zaplanowaliśmy, a to wszystko przez problemy z wizami... ale o tym za chwilę.
W czwartek, pozostawiając w naszym tymczasowym mieszkaniu kontuzjowaną Dorotę, pojechaliśmy na zwiedzanie pobliskiej Mtskhety - starożytnej stolicy Gruzji oraz miasta, w którym w IV w. n.e. Gruzini przyjęli chrzest. W strugach deszczu udało nam się zwiedzić katedrę Svetitskhoveli, twierdzę Bebris Tsikhe oraz klasztory Jvari i Samtavro. Oczywiście jak to często w życiu bywa - przestało padać w chwili, gdy już wracaliśmy do Tibilisi. Resztę dnia poświęciliśmy na przygotowanie trasy przez Azerbejdżan oraz Iran.
Piątek powitał nas informacją, iż na razie tylko wiza Doroty jest do odbioru, ale możemy zadzwonić o 15 i zapytać się o resztę wniosków. Wolny czas wykorzystaliśmy na wizyty w sklepach turystycznych, odwiedzeniu Uniwersytetu Medycznego w Tbilisi, gdzie Karol przeprowadził krótki wywiad z jednym z dziekanów. Po południu Azerska ambasada wydała nam paszporty Doroty, Mateusza i Bartka. Niestety Karol na swoją wizę wstępnie musi czekać do poniedziałku.
Całe to zamieszanie opóźniło o kilka dni nasz plan, który opierał się na tym, iż Karol i Dorota, którzy posiadają irańskie wizy na 3 tygodnie mieli już w sobotę opuścić Gruzję i udać się przez Azerbejdżan do Iranu i tam wykorzystać dodatkowe dni na zwiedzanie. Z kolei z poślizgiem kilku dni Mateusz i Bartek - którzy posiadają wizy tylko na 2 tygodnie, także przez Azerbejdżan mieli dostać się od razu do irańskiego Teheranu, gdzie całą czwórką wspólnie mamy ubiegać się o wizę pakistańską.
Sobota w Tbilisi urzekła nas wiosenną pogodą - bezchmurnym, słonecznym niebem, z czego zadowolone słupki termometrów wskazywały prawie 15 stopni... Dlatego - w swoim stylu - postanowiliśmy pojechać na weekend w sam środek, zimowego jeszcze, Wielkiego Kaukazu - poprzez Gruzińską drogę wojenną, która miejscami przebiega na wysokości ponad 2350 m n.p.m., do oddalonej o 150 km od Tbilisi - miejscowości Stepantsminda (Kazbegi) leżącej u stóp najwyższej gruzińskiej góry - liczącego 5033 m n.p.m. Kazbegu.
Początek wyprawy dość standardowy - wyjazd autobusem za miasto, jeden stop całej czwórki na główną drogę w stronę naszego celu. Tu, na pierwszym kilometrze Gruzińskiej drogi wojennej udało się Dorocie i Karolowi złapać pick-up'a, prowadzonego przez dowódcę okolicznych wojsk - Merabiego. Ten na pytanie ile kilometrów może nas podwieźć odparł - tylko 30 km, lecz po krótkim czasie zaproponował nam podwózkę pod sam Kazbeg! Po drodze zatrzymywał się w miejscach wartych odwiedzenia, a także zabrał nas do przydrożnej restauracji, gdzie zafundował nam obiad. Jeszcze przed osiągnięciem naszego celu, przejeżdżając przez zaśnieżone serpentyny Merabi ostrzegł nas, iż jeśli w nocy lub w niedzielę spadnie śnieg, jedyna droga do Kazbegi może zostać zamknięta, a my z resztą mieszkańców odcięci od świata nawet na 2 tygodnie (co podobno się często zdarza). Zaproponował przy tym powrót razem z nim jeszcze tego samego dnia do Tbilisi. Mając na uwadze powagę sytuacji i trudne warunki w górach nie wahaliśmy się i postanowiliśmy wracać tego samego dnia, jeszcze pewną drogą, z pewnym transportem.
W Kazbegi, jeszcze przed zmianą planu, chcieliśmy spać w dzwonnicy malowniczo położonego, na wzgórzu pomiędzy miejscowością, a górą Kazbek, kościoła Gergeti Trinity. Podejście do niego zajmuje ok. półtorej godziny pieszo. Merabi oczywiście zaproponował nam wyjazd swoim pick-upem, jednak musiał się poddać ogromnym zwałom śniegu leżącym na drodze. Z widocznym niedosytem, lecz z ulgą, że mamy pewny powrót do Tibilisi, opuściliśmy piękne Kazbegi, obiecując sobie, że za rok lub dwa, wrócimy tu znów - tym razem, aby wejść na sam szczyt tego pięciotysięcznika!

We're still enjoying our life in four of us in Tblisi, just a little bit different than we planned it. It's all about problems with visa... but before it:
On Thursday- When we left in our temporary flat injured Dorota - We went to visit nearby Mtskheta- anciet capital od Georgia, the city in which in IV age A.D. Georgian people were baptized. In heavy rain we managed to visit Svetitskhoveli cathedral, Bebris stronghold and Jvari and Samtavro monasteries. Of course, as it happens in real life- it stopped raining just when we got back to Tbilisi. We spent a rest of a day on preparing the route through Azerbaijan and Iran.
Friday welcomed us with the news, that at this moment only Dorota's visa was ready to receive but we could still call them at 3 PM and ask about the rest of applications. Our free time we spent on visiting the tourist shops, Medical Universtiy in Tbilisi where Karol asked a few simple questions to a Dean. In the afternoon, Azerbaijan ambassy issued us passports of Dorota, Mateusz and Bartek. Unfortunately, Karol must wait for his visa till Monday.

All this confusion lead to a couple-of-days delay of our plan, according to which Dorota and Karol, who have Iranian visas for 3 weeks, were to leave Georgia and go through Azerbaijan to Iran on Saturday, so that they could spend all three weeks sightseeing in Iran. After a few days Mateusz and Bartek, whose Iranian visas are only for 2 weeks, were to join them in Tehran, going through Azerbaijan as well, so that all four of us could apply for Pakistanian visas in Tehran.
Saturday in Tbilisi enchanted us with spring weather - cloudless sunny sky with thermometers showing almost 15 degrees ... That is why, in your style, we decided to go for a weekend to the Great Caucasus where winter is still present. By Georgian military road, which in places runs at more than 2350 meters above the sea level, we wanted to get to the village Stepantsminda (Kazbegi), lying at the foot of the highest mountain Georgian - Kazbeg (5,033 m).

The beginning of the trip was pretty standard - a bus trip out of town, one stop for the four of us taking us to the main path towards our goal. Here, on the first kilometer of the Georgian military road Dorota and Karol caught a pick-up, driven by the commander of the local army - Merabi. Af first our new driver said, that he goes only about 30km straight ahead but after a short conversation he decided to take us direcly to our goal - Kazbegi. During the trip we stopped few times to enjoy the beautiful Georgian landscape and make some photos. Once we stopped at restaurant and Merabi told us that we are going to have a meal... and we were not able to eat everything.

Before we reached our goal, while we were crossing the serpents of Georgian mountains, our driver warned us, that it was going to snow that night and there was a risk to be cut away from the rest of country even up to 2 weeks! He told us, that staying there was not a good idea and if we would like, we can go back with him to Tbilisi. Considering the very serious for us situation, we decided to go back. We spent some time in Kazbegi, trying to reach Gergeti Trinity Church, but the way up was all covered by snow and it was too hard even for Merabi's pick-up. After short contemplation of the view, we went back. However, we told us to come back next year... and reach the top of the Kazbeg's peak!


Zdjęcie: obiad zafundowany przez Merabiego w drodze do Kazbegi.
Photo: dinner founded by Merabi in way to Kazbegi.
Ponownie w Gruzji! Tym razem odpoczywamy w Tblisi, oczekując na wizy tranzytowe do Azerbejdżanu. Pisząc "odpoczywamy" mamy na myśli kilkugodzinne chodzenie po mieście, odkrywając co bardziej interesujące jego zakamarki. Niestety, wypadki czasem chodzą po ludziach, tym bardziej po tych, którzy nie potrafią usiedzieć spokojnie na miejscu. I tak oto w dniu wczorajszym nasza piękniejsza strona grupy w postaci Doroty uległa drobnemu wypadkowi... Infrastruktura i architektura Tblisi urzeka, jednak gdzieniegdzie momentami przypomina ser szwajcarski i wypełniona jest różnych rozmiarów dziurami. W taką też stosunkowo wielkogabarytową dziurę wpadła Dorota przekraczając jeden z mostów w mieście. Poza tym, że biedna potłukła sobie dolną część pleców, to jeszcze na dodatek ucierpiała jej kostka, nad którą jeszcze wczoraj wisiało ryzyko skręcenia. Na szczęście dzisiaj Dorota czuje się lepiej, noga boli mniej, a opuchlizna zeszła prawie całkowicie. Chodzi, biega, skacze, tańczy, a przede wszystkim - sprząta i gotuje.

Nim dotarliśmy do Tblisi, spędziliśmy kilka dni w Armenii. Jedno jest pewne - nigdy więcej nie będziemy narzekać na dziury w polskich drogach, ani na drogowców zajmujących się ich odśnieżaniem. Długo i mozolnie przedzieraliśmy się przez zasypane śniegiem i skute lodem połnocno-zachodnie rejony Armenii, nim dotarliśmy do Erywania. Po drodze przyszło nam też spać w kabinie tira, gdyż ciężarówka zakopała się w śniegu i trzeba było czekać, aż ten stopnieje odrobinę w blasku słońca.

Ponadto miasta w Armenii wyglądają, jakby przeszła przez nie fala kataklizmów i w wielu miejsach przyozdobione są stertami śmieci. Jeżeli jednak chodzi o dobre strony (a tych jest więcej) - architektura, spuścizna kulturowa oraz krajobrazy są piękne i ciekawe, a ludzie bardzo gościnni. Choć początkowo mogłoby się wydawać, że jedyne, co Ormianie mają w głowie (czytając ich mimikę), to znokautowanie twojej zagranicznej buźki, to jednak już po zamianie kilku zdań dochodzi się do wniosku, że bardziej nie można się mylić. Niejednokrotnie zdarzało się nam zostanie zaproszonym na herbatę, kawę, obiad czy nawet nocleg. 3 dni jednak nie wystarczą, by poznać kulturę kraju... można jedynie liznąć jej powierzchowność. A do Armenii jeszcze pewnie kiedyś wrócimy. W lecie.


Again in Georgia. This time we are relaxing in Tblisi, waiting for the visas to Azerbaijan. By "relaxing" we mean daily march during few hours, discovering the secrets of the capital city of Georgia and the areas nearby. Unfotrunately, accidents happen sometimes. Especially when somebody can't simply stay at the same place. And so yestarday our more beautiful site of the group had a small accident...
The infrastructure and the architecture of Tblisi are charming but sometimes they remind of a Swiss cheese and they are filled with holes of varial sizes. In one of these holes (quite big) fell in Dorota yesterday while passing one of the city bridges. She not only bruised her back, but also was quite sure, that her ankle is sprained. Fortunately today she feels better and her ankles swelling disappeared. She can march, run, dance, but the very first of all - she can clean up our hosts flat.

Before we reached Tblisi, we spent few days in Armenia. One thing is sure - we will never complain again about the condition of polish roads and the people who are responsable for snow removal on their surfaces. Somewhere in north-west area of Armenia we spent a night in a lorry cab, due to inability of crossing the piles of snow and fields of ice.

In addition, the cities in Armenia look like they went through a wave of natural disasters, and they are filled with piles of garbage. However when it comes to speakin of the good sides (there are more of them) - architecture, cultural heritage and landscapes are beautiful and interesting, and the people are very hospitable. Although at first it might seem that the only thing that Armenians have in mind (by reading their facial expressions), is to knock out some foreign faces, after a short conversation with them one comes to the conclusion that one could not be more wrong. Many times happened to us being invited to have a tea, coffee, lunch or even overnight. One thing is sure - 3 days are not enough to know the culture of a country, one might just see the top of an iceberg. We hope to return to Armenia some day. In summertime.

P.S. best regards to our host from Czech Republic - Jindra.



Erewań

Tym razem nadajemy do Was z Erewania, czyli samego serca Armenii. Dotarliśmy tu przez Gruzję, gdzie spędziliśmy trzy noce: w Batumi u naszych polskich znajomych, w Kutaisi w namiocie tuż obok zabytkowej katedry oraz w Kerthvisi, w domu Sergieja i jego rodziny, których poprosiliśmy o nocleg, gdy okazało się, że kolejna noc w namiocie przyprawi nas o odmrożenia. Już od progu zostaliśmy zaproszeni dostołu zastawionego winem i gruzińskimi przysmakami, i tak u stóp zamku Kerthvisi spędziliśmy niezapomnianą gruzińską noc w śpiworach na podłodze jednej z izb. Kolejny dzień spędziliśmy w Wardzi, pięknym mieście wykutym w skałach i na podróży do Erewania. A jutro kierujemy się z powrotem do Gruzji, do Tbilisi. Trzymajcie kciuki za nasze azerskie wizy!
P.S. Foto: Jedziemy do Wardzi (Gruzja)

This time we conntact you from Yerevan, in the heart of Armenia. We got here through Georgia, where we spent three nights: in Batumi with our Polish friends, in Kutaisi in a tent right next to the historical cathedral and Kerthvisi, at the home of Sergei and his family, which we asked for a night, when we found out that the next night in a tent could cause us frostbite. From the threshold, we were invited to the table full of wine and georian dishes and we spent an amazing night just a few steps from Kerthisi castle. The next day we went to stone city of Wardzia and headed for Armenia, wherenwebare right now. The next stop is Tbilisi, where we will apply for our Azerbayjan visas. Cross your fingers:-)
P.S. Photo: We on our way to Wardzia (Georgia)



wtorek, 19 lutego 2013

(Bartek i Mateusz) 
Na początku chcielibyśmy Was poinformować, że 6 dniowa przerwa w pisaniu newsów nie jest spowodowana naszym lenistwem, tylko trudnym dostępem do internetu w ostatnim czasie.

Po Stambule odwiedziliśmy takie miejsca jak Safranbolu (piękne stare miasteczko, tylko niestety bardzo zaśmiecone), Amasya (zostaliśmy tam po królewsku ugoszczeni przez Emel oraz dziekana wydzialu technologii z Uniwersytetu Amasya, którego złapaliśmy na stopa 50 kilometrów od miasteczka). Na odcinku między Safranbolu, a Amasya byliśmy zmuszeni spać w namiocie, gdyż nocą dopadła nas wielka ulewa i nie bylismy w stanie kontynuować podróży. Poznaliśmy przy okazji (po mrozach i śniegu) naszego kolejnego wroga- deszcz. Na niego także jesteśmy przygotowani!

Aktualnie (ja i Mateusz) siedzimy w mieszkaniu naszego hosta w Trabzonie z irańskimi wizami w paszportach, których załatwienie w tym mieście zajmuje 6 godzin (w Stambule od tygodnia do dwóch)! Niestety wcześniej nie wszystko szło całkiem po naszej myśli. Na odcinku między Amasya, a Trabzonem Dorota zostawiła swój telefon w TIRze, który został w Samsun. Gdy dali nam o tym znać, oni byli już w Trabzonie, a my akurat byliśmy 3 km od Samsun. Nasz turecki znajomy próbował skontaktować się z kierowcą TIRa przez telefon Doroty i miał powiedzieć mu, na której stacji benzynowej na niego czekamy. Staliśmy ponad 3 godziny (przy okazji zaprzyjaźnilismy się z pracownikami stacji, dostaliśmy herbatę i obiad)... na marne, gdyż kierowca się nie pojawił.

Kolejny problem pojawił się w irańskim konsulacie w Trabzonie. Przy sprawdzaniu naszych paszportów okazało się, że Karol i Dorota nie mają wjazdowej pieczątki na swoich tureckich wizach, a bez nich nie mogą dostać wizy irańskiej. Pojechali na komisariat wyjaśnić całą sytuację. Na miejscu policjanci wykonali około 20 telefonów w celu załatwienia sprawy i wyszło na to, że... Karol i Dorota są na terenie Turcji nielegalnie i grozi im deportacja! Po kolejnym telefonie do Ankary uzgodnili, że nasi Wędrowcy muszą wrócić na granicę bułgarsko- turecką po brakujące stemple - 1055 km w jedną stronę! Oczywiście stopem. Dzisiaj napisali do nas, że są już w drodze powrotnej i możliwe, że dzisiaj w nocy dotrą do Trabzonu.

Korzystając z kilku 'wolnych' dni w Trabzonie postanowiliśmy pójść na jutrzejszy mecz Trabzonsporu z Fenerbahce oraz odwiedziliśmy monastyr Sumela oddalony o 40 km od Trabzonu. Tam i z powrotem oczywiście dotarliśmy stopem, a noc spędziliśmy w lesie pod namiotem. Nie można było tej nocy zaliczyć do przyjemnych i spokojnych, ponieważ już na miejscu ostrzeżono nas, że w tym lesie żyją wilki i niedźwiedzie... Na szczęście nic nas nie zjadło i możemy kontynuować naszą podróż. :) Po Trabzonie, naszym kolejnym celem będzie Gruzja. Chcemy przekonać się czy naprawdę Gruzini tak uwielbiają Polaków!

P.S. 1: Wszystkiego najlepszego dla Karola, który obchodzi dzisiaj swoje 23. urodziny!
P.S. 2: Mamy nadzieję, że obszernością relacji odpowiednio wynagrodziliśmy Wam kilka dni milczenia
P.S. 3: Zdjęcie przedstawia domy osmańskie nad rzeką Yesilirmak płynącą przez Amasię, a w tle widnieją wydrążone w skale 
grobowce krolów pontyckich

(Bartek and Mateusz)
At the beginning, We want to tell that 6-day break in updating fanpage wasn't due to our lazines but it was difficult to find an internet connection for last few days.

After Istanbul we visited some places like Safranbolu (beautiful old town, but unfortunately very cluttered), Amasya (We were there incredibly well hosted by Emel and Dean of Technology Faculty, whose we hitch-hiked 50 kilometers from the town). On the route between Safranbolu and Amasya we were forced to sleep in the tent because of heavy rain and we weren't able to continue our trip. By the way- we met (after snow and frost) our new enemy- rain. We are prepared to force it!

At the moment (me and Mateusz) we are sitting in the host's flat in Trabzon with Iran's vizas in passports (it took us 6 hours to get it, in Istanbul it could take one or two weeks). Unfortunately, not everything went good in that days. On the route between Amasya and Trabzon, Dorota left her mobile phone in truck which stopped in Samsun. When Karol told us about it, they were in Trabzon and luckly we were 3 kilometers from Samsun. Our turkish friend tried to contact with truck driver by Dorota's mobile and tell him where we are waiting for him. We waited about 3 hours (by the way we met the gas station workers, they gave us tea and dinner)... for nothing- he didn't appear.

Another problem started in Iran's consulate in Trabzon. When they checked our passports, they found that there is no entry-stamp in Dorota's and Karol's Turkish vizas and without it they can't get a viza to Iran. Karol and Dorota went on a police station to know what they should do. In that place policeman made a 20 phone calls to solve that problem. They told that Karol and Dorota are in the Turkey... illegaly and they could be deported! After another phone call to Ankara they said that our Wanderers have to go back on the bulgarian-turkish border to get the missing stamp- 1055 kilometers in one way! Ofcourse by a hitch-hike. Today they wrote us that they're on their way back and it's possible that they will be today in Trabzon.

To fill our 'free days' in Trabzon, me and Mateusz decided to go on tommorow's Trabzonspor-Fenerbahce football match and visited Sumela monastir 40 kilometers from Trabzon. We travelled boths ways by a hitch-hike of course and we spent a night in forest in a tent. We could not say that it was a calm night because just when we arrived, local people warned us about wolfs and bears living in that forest... Luckly nothing had eaten us and we could continue our trip. :) After Trabzon, our next target will be Georgia. We want to make sure about great local hospitality for Poles!

P.S 1: Best wishes for Karol, who today has his 23. birthday!
P.S 2: We hope that size of our news is a good reward for our few days of silent
P.S 3: In that picture you can see otoman's houses near Yesilirmak river in Amasya. In the background you can see hollow in 
the rock tombs of the pontus's kings.


To już nasze ostatnie godziny w Stambule. Rano ruszymy w dalszą drogę. Jednakże zanim dotrzemy do Gruzji, nadal mamy kilka miejsc do odwiedzenia po drodze. Wkrótce postaramy się dodać jakieś albumy ze zdjęciami oraz więcej informacji o przebiegu naszej podróży. Tymczasem załączamy zdjęcie naszego sąsiada wyprowadzającego(?) swoją owcę na spacer...

These are our lasts hours in Istanbul. This morning we are going to continue our trip to Georgia. However, before we reach the border od Georgia, we still have few places fo visit by the way. Soon we will try to add some photoalbums and more info about our journey on our blog. Meanwhile we add a photo of our neighbour taking his sheep for a walk...

Pozdrawiamy! Cheers!


Nasz Tłusty Czwartek w Turcji :)
Our Fat Thursday (polish holiday) in Turkey :)


Tak... Jolly Wanderer aktualnie chilluje w Stambule. Z racji kłopotów z internetem kolejne posty wrzucimy z małym opóźnieniem...

Yeah... Jolly Wanderer is chilling in Istambul now. We have some problems with the internet now, so we will add the translation of our blog in a couple of days...